Europejski Kongres Powołaniowy

W dniach 4-7 czerwca w Rzymie odbył się Europejski Kongres osób odpowiedzialnych w poszczególnych krajach za powołania. Obecni byli przedstawiciele 22 Episkopatów Europy.

Temat spotkania dotyczył przypowieści o uczniach z Emaus, głęboko rozważanej podczas ostatniego Synodu o młodzieży. Słowa: „Rozmawiali ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło”, zachęcały uczestników Kongresu do wspólnego zastanowienia się nad perspektywami duszpasterstwa powołaniowego po Synodzie.

Wszyscy zgodnie zauważyli, że trwamy w kryzysie wiary w całej Europie, nie zależnie od tego czy jest to Europa wschodu, zachodu, centrum czy południa. Jako Kościół jesteśmy zaproszeni do podążania na przód żyjąc stylem rozeznawania. Jak podkreślił jeden z biskupów rozeznawanie nie jest decydowaniem o tym, co mamy teraz robić, ale słuchaniem tego, czego chce od nas Pan. Młodzi ludzie są w Europie różni, ale jednakowo niespokojni, spragnieni czegoś wielkiego w życiu i chęci czynienia dobra. Dokumenty przed i po synodalne są mapą po której każdy kraj może podążać własną, oryginalną drogą, w zależności od kontekstu kulturowego, społecznego, politycznego w jakim się znajduje.

Podczas dzielenia się w grupach roboczych wracaliśmy do fundamentalnej prawdy, że świętość jest dla wszystkich, więc specyficzne powołanie istnieje dla każdego żyjącego człowieka. Świętość i świadectwo życia jest najmocniejszym magnesem przyciągającym młodych ludzi do Osoby Chrystusa.

Siostry Apostolinki były obecne przygotowując wystrój Sali kongresu, prezentując własne  konspekty, różne książki dotyczące tematu młodzieży, formacji, powołania i rozeznawania, oraz dzieląc się własnym charyzmatem i doświadczeniem służenia apostolstwem powołaniom.

W czasie trwania Kongresu niezapomniane spotkanie z Ojcem świętym Franciszkiem wlało do każdego z uczestników nowy zapał i wiarę. Podczas audiencji papież zachęcał nas: “Nie traćcie nadziei, z radością idźcie naprzód!”.

s. Anna Juźwiak AP

Sens cierpienia

Niedawno był Wielki Post i Zmartwychwstanie. Dla wierzących był to czas zadumy nad męką, śmiercią i zmartwychwstaniem Pana Jezusa. To także czas zastanowienia się nad własnym życiem, nad własnymi słabościami i grzechami. Bo przecież Jezus umarł i zmartwychwstał dla mnie, za moje grzechy. Czy musiał umrzeć? Czy nie mógł wybrać innej formy, aby zbawić ludzi? Pewnie, że mógł, ale wybrał w sposób wolny drogę cierpienia. Nasuwa się od razu pytanie: po co? Po to, by doświadczyć bólu, który spotyka każdego człowieka na drodze swojego życia.

Skąd się bierze cierpienie?
Cierpienie człowieka ma różne podłoża. Często jest konsekwencją ludzkiego grzechu np. ktoś złamie kręgosłup podczas wypadku drogowego, bo jechał bardzo szybko. Albo, kiedy nie dbam o zdrowie, to mogę zachorować itd. Ale są jednak cierpienia pozornie niezawinione, bo na nie składają się skutki błędów wielu osób np. ktoś choruje na ciężką chorobę, a na jej rozwój miał wpływ przez lata zły tryb życia, nie zdrowe jedzenie, używki, zanieczyszczone środowisko, do którego przyczyniamy się wszyscy. Są też różnego rodzaju epidemie, kataklizmy, wojny…
Jednak jest jeszcze takie cierpienie, które przychodzi na nas jak grom z jasnego nieba i trudno tutaj się doszukać winy kogokolwiek. Bo jaką winę ponoszą chore, małe dzieci lub umierające śmiercią głodową w Afryce? Jaką winę ponoszą te dzieci, którym nie pozwala się nawet narodzić? Jaką winę ponoszą dzieci krzywdzone seksualnie przez osoby dorosłe? Dlaczego tak jest?

Gdzie jest Bóg?
Nasuwa się pytanie: gdzie jest Bóg? Czy Jezus nie może nas wybawić od tych nieszczęść, skoro jest Bogiem? Jak Bóg może patrzeć na to, co się dzieje? Jak wierzyć w Boga, który milczy?
Tutaj jest miejsce na prawdziwą wiarę! Chcielibyśmy, żeby nas od tego wszystkiego uwolnił a tu nic. Wydaje się, że Boga nie ma, albo, że w ogóle go nie obchodzimy. A Bóg jest! Tylko, że On nie usuwa od nas cierpienia, ale nas tuli do siebie, jak dobry Ojciec. On wtedy dodaje nam siły, aby wstać rano i przeżyć kolejny dzień. On podnosi nas, kiedy upadamy. On daje nam ludzi, którzy będą przy nas i nam pomogą. On uczy nas jak przetrwać. Nasz Bóg jest Bogiem bliskim. Tak bliskim, że zdecydował cierpieć za nasze grzechy i słabości, aby być blisko nas w naszym cierpieniu.

Czy moje cierpienie ma sens?
Cierpienie samo w sobie nie ma sensu, bo przecież nikt nie czerpie przyjemności z bólu czy jakiejś przykrości. Jednak naszemu cierpieniu możemy nadać sens. Należałoby i wtedy postępować tak jak Jezus. On cierpiał za nasze grzechy, z miłości do nas. Dlatego, gdy cierpimy znajdźmy intencje, za kogo ofiaruję to cierpienie. Wówczas nasze cierpienie ma sens, bo dyktowane jest miłością. A kiedy łączymy je z ofiarą Chrystusa, także nasze cierpienie nabiera wymiaru zbawczego. Cierpienie się nie skończy, ale będzie nam już lżej, bo będzie z nami nasz krzyż niósł sam Jezus.

Zmartwywstali razem z Jezusem!
Gdy cierpimy z Jezusem i pozwalamy się Jemu prowadzić to w naszym życiu dokonuje się CUD przemiany. Jezus zmartwychwstaje razem z nami. Groby naszych zranień zostają otwarte a rany stają się takie jak rany Jezusa – już nie bolą, chwalebne. Co więcej, Jezus otwiera nas na nowe życie. Odtąd z bagażem cierpień i doświadczeniem miłości Jezusa możemy stawać się świadkiem Jezusa Zmartwywstałego i nieść Go innym. W jaki sposób? Być blisko tych, którzy utracili już nadzieję, cierpią i prowadzić ich do Jezusa, pewni, że tylko On może przemienić smutek w radość i obdarzyć nowym życiem.